sobota, 8 lutego 2014

SPRINTERSKI "FITNESS RODZINNY" W GDYNI

Nowy sezon zawodów dogtrekkingowych Pomorskiego Pucharu został zainaugurowany w Gdyni w drugą sobotę lutego. Z Tymonem i Nirą wystartowaliśmy w kategorii rodzinnej i warto zaznaczyć kategorii, w której zaszły od ubiegłego roku znaczące zmiany. Definicja rodziny została ograniczona do drużyn, w których przynajmniej jeden członek ma mniej niż szesnaście lat. W zeszłym roku, wprawdzie udawało się nam stanąć na “pudle”, to siłą rzeczy  konkurowanie dorosłych z dziećmi było rozwiązaniem dalekim od ideału i zmiana zasad została przyjęta przez wszystkich bardzo pozytywnie. Jak się jednak mieliśmy przekonać już na pierwszych zawodach, pomimo czysto “dziecięcej” konkurencji walka była bardzo zaciekła a zwycięstwo przyszło ze sporym trudem. 

Ze względu na zapowiadane początkowo warunki na dzień startu (około trzech stopni na plusie, wiatr i zachmurzenie) początkowo nie zakładałem w ogóle, że trasę pokonamy biegiem i nastawiałem się raczej na marsz. Z tego też powodu przyszykowałem wysokie buty (spodziewając się przemarszu przez topniejący śnieg), oraz odpowiednią ilość warstw ubrań. Jak to często bywa z założeniami, tak i powyższe bardzo szybko zostały zweryfikowane przez życie. Po pierwsze Tymon na miejscu oznajmił, że musimy szybko biec jako, że umówił się z kolegą i jak najszybciej powinien wrócić do domu. Po drugie pogoda okazała się dużo bardziej łaskawa i już po 15 minutach biegu w pełnym słońcu plecak pękał w szwach od naszych kurtek i polarów. Teren zawodów był dość niefortunny, miejsce startu, tak zwana Polanka Redłowska, wciśnięte między gęste zabudowania a teren rezerwatu, co wymusiło przebieg dziesięciokilometrowej trasy w dwóch trzecich po plaży a w pozostałej części chodnikiem oddalonym dosłownie o trzy metry od głównej trójmiejskiej arterii. Jedynie zawodnicy startujący na dłuższych dystansach mieli szansę pokonać tereny Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego i na jakąkolwiek nawigację. Jako, że kompas w tych okolicznościach był zbędny a umiejscowienie punktów było dość oczywiste, jasnym stało się, że kluczowa będzie tutaj szybkość pokonania trasy. Na pierwszym, niespełna trzykilometrowym odcinku biegnącym plażą, szybko zaliczyliśmy pierwszy punkt (a ja przy okazji zaliczyłem dwie wywrotki na lodzie) aby dotrzeć do molo w Orłowie, na końcu którego znajdował się drugi punkt. Od tego miejsca do pokonania była pięciokilometrowa pętla prowadząca przez Kolibki, wzdłuż Aleji Zwycięstwa i później na powrót plażą, do molo w Orłowie. Przy czwartym punkcie w okolicach pomnika upamiętniającego Drugi Pułk Strzelców z okresu wojny, spotkaliśmy pozostałych reprezentantów Sfory, walczących na trasie “long”. Po szybkim przywitaniu i spisaniu punktu pobiegliśmy dalej, aby za kolejne kilkaset metrów zawrócić w kierunku plaży i pozbierać pozostałe punkty biegnąc już ku mecie. Dochodząc do punktu siódmego, w okolicach ujścia Sweliny, minęliśmy naszych współzawodników z kategorii rodzinnej, którzy pętlę pokonywali w odwrotnym kierunku niż my. Był to półmetek trasy i ewidentnie zdąrzyli nadrobić naszą początkową przewagę, która w okolicach molo wynosiła co najmniej siedemset metrów. Oznaczało to, że nie tylko musimy utrzymać tempo, ale wręcz przyspieszyć, aby nie znaleźć się poza podium. Pozostałe dwa punkty bez trudu namierzyliśmy, spisaliśmy na kartę i pozostał nam powrót i walka z piaskiem, kamieniami i różnej konsystencji połaciami topniejącego śniegu i lodu. Na ostatnim, dwukilometrowym odcinku pomiędzy skarpą w Orłowie a metą, pojawił się w oddali za nami jeden z chłopców z konkurencyjnej drużyny. Jak się później okazało, mama tego młodego zawodnika, wraz z psem, pozostała w tyle, a on sam postanowił ścigać nas i zawalczyć o pierwszą pozycję. Walka na ostatnim kilometrowym odcinku była bardzo zaciekła i widać było, że Tymon, pomimo bólu kostki i rosnącego zmęczenia, też nie zamierza dać za wygraną. Dobiegliśmy zaledwie kilka sekund szybciej do schodów prowadzących na Polankę Redłowską, a więc dosłownie sto metrów od mety! Nasz współzawodnik tytanicznym wysiłkiem wyprzedził nas na tychże schodach, aby znów się spotkać w punkcie mety przy zdawaniu kart. Tutaj z pewnością przeżył ogromny zawód dowiadując się, że do zaliczenia wyniku cała drużyna musi stanąc na mecie i będzie musiał poczekać zarówno na swojego czworonoga jak i na mamę. Ostatecznie skończył na drugiej pozycji ex aequo z dwoma kolejnymi drużynami, chociaż w pełni zasłużył na uznanie za wspaniały finisz. Tutaj warto zaznaczyć, że praktycznie wszystkie pięć drużyn z kategorii rodzinnej, które stanęły na podium trasę pokonały bardzo szybko, sprawnie pokonując sporą część dorosłych zawodników. Różnice w czasach były niewielkie i dużym zaskoczeniem jest dla mnie to jak ostre tempo narzuciły sobie rodzinne drużyny. 




Po wręczeniu nagród i pamiątkowym zdjęciu, zadowoleni z udanego początku sezonu udaliśmy się w kierunku Gdańska bogatsi o kupon do psiego fryzjera. Mam nadzieję, że na kolejnych zawodach Nira nie tylko dzielnie będzie przebierać łapami, ale zrobi też wrażenie wystrzałową fryzurą!
tekst.Andrzej Wójcicki 
zdjęcia Zbigniew Skupiński / PanHusky.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz